wtorek, 3 kwietnia 2018

Happy End.

W zeszłym tygodniu słyszałam jak wśród wielkanocnych życzeń powtarzały się stwierdzenia: "życzę ci spokojnych, rodzinnych świąt".
Po ostatniej wizycie u rodziny zaczęłam się zastanawiać czy święta lub jakiekolwiek inne spotkania mogą być jeszcze "miłe, spokojne, rodzinne"?
"Są święta więc trzeba spotkać z rodziną" - te wizyty są wymuszone, męczące, pełne banalnych rozmów lub wręcz przeciwnie, gdy komuś "puszczą" nerwy.

Pomysł na wtorkowe przedpołudnie?
Gdzie by się schować gdy chcę pobyć sama?
Wybrałam się do kina Muranów na "Happy End" Michaela Haneke.
Film przygnębiający, z lekkim czarnym humorem, bez happy endu.
Pomyślałam - jak bardzo pokręcona może być jedna rodzina?

Przed seansem mam jeszcze kilkanaście minut.
Przysiadam nad gorącą czekoladą w kinowej kawiarni.
Cicho gra muzyka, jest dość spokojnie, przy stolikach kilka osób.
Podglądam kelnerkę - niespiesznie przyjmuje zamówienia, nie ma tłoku.
Przypadkiem słyszę jak ma na imię gdy rozmawia przelotnie z bileterką.
Zaczynam się zastanawiać kim ona jest [a może ponosi mnie wyobraźnia?].
Gdzie byłaby, co robiłaby gdyby mogła wyjść z pracy i już tu nie wrócić?
Czy zbrzydła jej kawa lub herbata od ciągłego podawania ich w kawiarni?
Czy jak wychodzi z pracy zakłada sukienkę czy dżinsy, woli sandały czy szpilki?

Do zaczytywania się w autobusach [bo ile można patrzeć na te same widoki?]: Paul Therox - "Szczęśliwe wyspy Oceanii. Wiosłując przez Pacyfik".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz