W ostatnim czasie wpadłam w rutynę.
Ciąg pospiesznych, identycznych dni.
Na jeden dzień postanowiłam odkleić się od rzeczywistości.
Pomyślałam, że muszę jechać gdziekolwiek, zrobić cokolwiek.
I niech to będzie coś innego od tego co otacza mnie codziennie.
Pojechałam do P., gdzie teoretycznie nie mam po co jechać.
Nie byłam tam z nikim umówiona, nie miałam nic do załatwienia.
A właśnie tam - udaje mi się zebrać myśli, to co powinno nabiera sensu.
Zwalniam krok, zwykle zbyt pośpiesznie chodzę [biegnę] - a w P. niezmiennie jest nierealnie i spokojnie.
Prześlizguję się po znanych sprzed lat uliczkach, niektóre miejsca nie zmieniają się wcale, inne - całkowicie.
Wybrałam się do kina na "Schyłek dnia".
Niepokojący film pełen zagubienia i poszukiwania.
Wyłapuję drobnostki.
Uspokajający rytm, stukot tramwajowych kół.
Przelotny zapach dopiero rozkwitającego bzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz