Wczoraj - przyjątko rodzinne.
Byli goście spodziewani i ci niespodziewani.
Wieczór to lekki chaos i całkowity harmider.
Toczyło się ileś wątków rozmów, bieganina dzieci.
Czułam się zmęczona, czekałam końca tego przyjątka.
Nie znoszę takich spotkań - z nikim się nie porozmawia.
Mnóstwo krążenia, tłum ludzi i wszystko się "rozmywa".
Dziś rano - jadę rowerem.
Długa, nowa trasa - cicho, spokojnie.
Na poboczu rosną polne maki i chabry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz